Od samego rana mój K. chodził bardzo
ostrożnie i patrzył mi non stop na ręce. Wiadomo- prima aprilis :)
W sumie to nie wiem czy to jakiś wyjątkowy dzień skoro On prima
aprilis ma ciągle, ale był czujny; wiedział, że nie
przejdę koło takiej okazji obojętnie. Oczywiście plan już
miałam, tylko trzeba się postarać żeby naprawdę się nabrał. A
to szczególnie w takim dniu nie będzie takie proste. Ale z moim
doświadczeniem.... :D Czekałam aż tylko wyjdzie z domu,
potrzebowałam trochę czasu, cholera nie trochę a sporo, ale to było
proste; kup po drodze to i tamto... ale koniecznie takie a takie... i
jeszcze w trakcie coś wymyślę ;) Wiedziałam też, że K. domyśli
się, że czekam na Jego wyjście, każdy by się domyślił, to
stawiało przede mną jeszcze wyżej poprzeczkę.
W
końcu wyszedł a ja mogłam się
zabrać za to co planowałam. Myślałam nad jakimś błahym powodem,
tak żeby zorientował się, że Go nabieram. Miałam w głowie
mnóstwo takich pomysłów ale każdy zbyt banalny. Wymyśliłam.
Zadzwoniłam do mamy i poprosiłam Ją żeby mówiła, że właśnie
do Nas jedzie kiedy będzie dzwonił do Niej K. Później zadzwoniłam do K. i
powiedziałam Mu, że moja mama przyjeżdża i żeby poszedł po Nią
na dworzec, bo ma ciężką torbę itd. Oczywiście, że nie uwierzył
i pierwsze co dzwonił do mojej mamy. Ale Ona wedle mojego życzenia
powiedziała, że jedzie i niedługo będzie. Mimo wszystko mój K. nie był
pewny czy to nie żart i ponownie do mnie zadzwonił:
- Ja jestem na 90% pewien, że to żart.
- No jaki żart, przecież miała
przyjechać tylko nie powiedziała dokładnie kiedy, zresztą
dzwoniłeś to chyba jasne, że jedzie.
- Ja już Was znam :) Na
pewno mnie nabieracie, a nie uśmiecha mi się teraz biec na
dworzec.
- Jezuuuu, no weź idź mówię Ci, pójdziesz to się
przekonasz, a jak nie chcesz to widzę, że sama muszę iść.
-
Pójdę, pójdę, bo może akurat to nie żart, ale jeśli jednak...
- No idź, bo zaraz będzie.
Poszedł. Wiadomo było, że On w to
średnio wierzy, ale udał mi się zasiać troszkę niepewności, a
to dobrze. Pójdzie tam zadzwoni do mojej mamy a Ona Mu powie "prima
aprilis". Będzie myślał, że to już po wszystkim, że to właśnie
taki numer szykowałam... I w ten sposób wykonałam pierwszą część
planu. Teraz miałam czas. Zanim pójdzie na dworzec i wróci, a
jeszcze zakupy po drodze... :)
Musiałam się porządnie przygotować,
żeby być wiarygodną. Wiedziałam, że Jego czujność będzie już
uśpiona, chociaż nie wiadomo, być może pomyśli, że na tym nie
koniec. Zresztą to co chciałam zrobić wymagało poniekąd
precyzji. 'Dam radę, to nie będzie takie trudne' pomyślałam i
wyciągnęłam z szuflady kopertę. W kopercie był list, ze
skarbówki, że wzywają K. bo trzeba było nadać nowy nip i
takie tam. Zeskanowałam ten list i wrzuciłam do photoshopa.
Zmieniałam troszkę tekst. Dorzuciłam też odpowiednie pouczenie. I
teraz najgorsze- podpis na pieczątce. Musiałam go wymazać. Bardzo
dokładnie i pomału usuwałam ślad długopisu. W pewnym momencie zadzwonił
mój K.:
- I co? Mówiłem, że to żart? Ale tym razem nie dałem
się nabrać!
- Jak to nie skoro i tak tam poszedłeś? :)
- No
na wszelki wypadek ale i tak czułem, że mnie nabieracie.
- Ale i
tak spory kawał drogi nadrobiłeś :D
- Bo myślisz, że ja nie
wiem, że Ty chcesz w pupę dostać :)
- To ja się przygotuje
co? :)
- Dobrze tak jak chcesz :)
Ok udało się :) Wiedziałam, że
pewnie pomyśli, iż przygotuje pas, miejsce na łóżku albo kijek.
A ja miałam w planach coś innego :) Robiłam dalej tą pieczątkę,
miałam coraz mniej czasu. Czasami drgnęła mi ręka i musiałam
cofać i poprawiać. W końcu skończyłam. Nie było idealnie, ale
pomyślałam, że podpisze się jakimś zawijasem i nie będzie nic
widać. Rozjaśniłam, poprawiłam kontrast. Wydrukowałam i wyszło
mi krzywo. Zaczęłam się denerwować. Czas mi uciekał. Wydrukowałam
jeszcze raz i było dobrze. Wyrzuciłam tamtą kartkę, a na "liście"
podpisałam się jakimś ślaczkiem. Gotowe. Zadzwoniłam do K.:
- Słuchaj tutaj przyszło do Ciebie
jakieś pismo ze skarbówki.
- Jakie znowu pismo?
- No nie
wiem, otworzyć?
- Otwórz, otwórz. (czyli koperta z głowy
wystarczy tylko ta stara, nawet nie zwróci na nią uwagi)
- Tutaj
piszą, że wzywają Cię ponownie w celu nadania nowego numeru nip.
I, że to już drugie zawiadomie.....
- Jaki numer nip??? No
przecież byłem tam ostatnio i wszystko było ok?!
- A ja wiem???
Pewnie mają burdel w papierach i nic nie wiedzą...
- A może Ty
mnie znowu nabierasz?
- Oj daj już spokój, trzeba to załatwić,
bo się nie odczepią. Zresztą przyjdziesz sam zobaczysz.
- Za 5
minut będę, jestem już blisko.
Czekałam niecierpliwie, mimo
wszystko trochę bałam się, że nie wyjdzie, że się zorientuje,
że coś zauważy, albo, że sama coś przeoczyłam.
Usłyszałam kroki na schodach,
otworzyłam drzwi. Wszedł zmachany K. spojrzał na mnie i
powiedział: - Nic nie przygotowałaś do lania? Chyba chciałaś? -
No chciałam, chciałam ale przez ten list nic nie zrobiłam, ja nie
wiem czego Oni znowu chcą... - Pokaż ten list. - Tam na biurku
leży. K. podszedł do biurka na którym leżała koperta a koło
koperty "list". Wziął go do ręki i zaczął czytać. Nie
zorientował się totalnie nic :) - No kurr....! Czy to jest
normalne? Ostatnio tam dwie godziny spędziłem i co znowu? Bo nie
wiedzą sami co robią?! - Najwidoczniej tak, musisz po prostu iść
tam i wyjaśnić, to nie powinno długo zająć. Najlepiej dzisiaj. -
Nieee już pójdę w poniedziałek. - Jak w poniedziałek? Kiedy?
Przecież idziesz do pracy. Idź teraz jeszcze zdążysz. Mówię Ci
lepiej teraz i mieć z głowy. Poza tym po co ryzykować, że znowu
się przyczepią. - A pójdziesz ze mną? - No właśnie miałam taki
zamiar żeby z Tobą iść ale tak mnie coś głowa znowu boli... nie
czuje się na siłach. Przez ten list i głowę chyba jednak sobie
odpuszczę lanie... :( - Dobrze to ja sam pójdę. Weź może jakąś
tabletkę. - Już brałam. Położyłam się, z tego "bólu",
a mój K. wziął "list" i wyruszył. Nie
mogłam dopuścić do tego aby pokazał to "pismo" w
skarbówce, więc poczekałam trochę, tak żeby odszedł spory
kawałek od domu i zadzwoniłam:
- Gdzie jesteś?
- W przejściu
podziemnym. A coś się stało?
- Ano stało się :) PRIMA
APRILIS!!!
- Co...?
- No prima aprilis, wracaj do domu, nic
nie przyszło, ja ten liścik zeskanowałam :D
- Żartujesz?
Powiedz co i jak bo nie wiem już w co mam wierzyć, bo może teraz
mnie nabierasz?
- No zeskanowałam i przerobiłam w photoshopie,
możesz być spokojny, nie musisz tam iść. Chodź do domu.
I się
rozłączyłam. Ale za sekundę zadzwoniłam ponownie i powiedziałam:
- A widzisz! Jednak Cię nabrałam! :D Znowu się rozłączyłam,
rzuciłam telefon i zaczęłam się szykować, wiadomo do czego :)
Wyciągnęłam spodenki z szafki, pobiegłam do łazienki,
zmoczyłam je i zaczęłam wciągać na siebie. Jak zwykle ubieranie
mokrej rzeczy nie jest takie łatwe, a jakoś nie uśmiecha mi się
ubrać je na siebie i zmoczyć się zimną wodą :) I tak były
zimne, ale to już co innego. Wyciągnęłam pas i pobiegłam znowu
do łazienki po szczotkę. Spieszyłam się bardzo wiedziałam, że
zaraz przyjdzie K. Zaczęłam układać poduszki na łóżku, kiedy
usłyszałam szybkie kroki na schodach i przekręt zamka. K. wpadł do
pokoju jak burza, rzucił okiem na to co jest przygotowane. Nie
miałam nawet czasu na to aby się z Niego śmiać, bo ogarnęło mnie
maksymalne podniecenie, a nie śmiech. Złapał szczotkę i moją
rękę, podprowadził mnie do biurka i rzucił krótkie: - Oprzyj
się. Oparłam się i wypięłam pupę. Od razu poczułam dość
szybkie uderzenia. Zapiekło niemało, więc poderwałam się do góry,
ale zaraz wróciłam do wcześniejszej pozycji. Przez mokre spodenki
ciągnęło to o wiele bardziej, czułam jak mocno pulsuje mi pupa,
jak puchnie i jak robi się coraz bardziej gorąca. K. nie bił
bardzo szybko, ale mimo to każde uderzenie było dotkliwe. Miałam
wrażenie, że spodenki robią się już suche, a K. sprawiał
wrażenie jakby wcale nie miał zamiaru przestać. Zaczęłam się
wiercić, ale On nie zwracał na to uwagi, więc zaczęłam uciekać
pupą :) K. przytrzymał mnie za plecy i zaczął bić znacznie
szybciej. Pupa piekła mnie coraz bardziej i było mi niesamowicie
gorąco. Pojękiwałam cicho i stałam już spokojnie. Czułam mocne pulsowanie a ból stawał się już nieznośny. Nagle
przestał i dotknął mojej pupy. - Ale gorąca, zobaczymy czy
czasami nie ma jakiś śladów. I opuścił mi spodenki. Miałam
wrażenie, że pupa zaczęła pulsować jeszcze bardziej. - Nie ma
nic, ale to dla Ciebie i tak chyba za mało,co? :) - No przecież ten
pas nie bez powodu wyciągnęłam :) Tylko może pójdę i zmoczę je
znowu, co? - To idź. Poszłam do łazienki zrobić to co trzeba, a
przy okazji pooglądałam sobie pupę. Była bardzo czerwona ale
śladów faktycznie nie było. Bardzo już bolała a tu jeszcze
pas... Mokre i zimnie spodenki na gorącą pupę to było coś :)
Poszłam do pokoju i od razu położyłam się na przygotowanym
"legowisku". K. podszedł i dotknął mojej pupy. - Nawet
przez spodnie czuć jaka jest gorąca :) Wziął pas, złożył go na
pół a mnie przeszedł dreszcz, moja cipeczka pulsowała chyba
mocniej niż pupa :) Za chwilę poczułam pierwsze uderzenie. Nie
zabolało jakoś szczególnie. Następne też nie. Za to dźwięk
jaki wydawał pas w połączeniu z mokrymi spodenkami był śmieszny.
Czułam jak woda pryska mi na nogi. - Co Ty nie wykręciłaś tych
spodni? - Tylko trochę :) Więc musisz szybko bić, bo nie mogę w
takich mokrych, zimnych spodni mieć długo na sobie. - Dobrze to ja
już zrobię tak, że szybko będą suche :) I zaczął bić bardzo
szybko. To już zabolało, zaczęłam wierzgać nogami. Ale K. zaczął
tylko bić jeszcze mocniej. Każde uderzenie było coraz gorsze,
coraz dotkliwsze i coraz bardziej bolała mnie pupa. Pomyślałam, że
wytrzymam i zamknęłam oczy. Łeeee chwile tylko bolało i
szczypało. Przeszłam już tą granice więc teraz to lanie może
trwać i trwać. K. zauważył, że ja już sobie z tego nic nie
robię i kazał mi mocniej wypiąć pupę. Zrobiłam to a On poszedł
do kuchni. Do kuchni- czyli po łyżkę. 'O masz' pomyślałam, 'teraz to już będę ślady'. K. podszedł do mnie i powiedział: - I co teraz? - A co ma być? :) I poczułam przeszywający ból. Za chwilę znowu. Bił powoli ale dokładnie. Podskakiwałam przy każdym następnym uderzeniu. Spodenki sprawiały wrażenie jakby przykleiły się do pupy na stałe. Było mi strasznie duszno, ręce mi się pociły. Nie czułam już pulsowania tylko ból. Wiedziałam, że i ten ból kiedyś minie, ale wiedziałam też, że K. nie będzie mnie bił tą łyżka w nieskończoność. Spięłam się cała w sobie, ale przecież wiadomo, że to tylko pogarsza sprawę. Mimo wszystko to taki odruch. Pupa już chyba bardziej boleć nie mogła. Nagle przestał. Pozwolił mi wstać i ściągnąć spodenki. Dotknęłam pupy. Była gorąca jak ogień i sprawiała wrażenie, że puchnie mi w rękach. Za chwilę poczułam przyjemne ciepło rozchodzące się po całym moim ciele i szczypanie :) K. zaczął dotykać moją gorącą pupę i zimne nogi. - Prawie nie ma śladów, nie jest Ci zimno? - Mi jest gorąco. - Bo nóżki masz zimne, od tych spodni. - Ale naprawdę jest mi gorąco :) - Hmmm ciekawe czy jeszcze jakiś numer masz przygotowany :) Bo z ta skarbówką to już naprawdę nie miałem wątpliwości jak zobaczyłem to pismo. - Właśnie o to chodziło, ale miałam lekki stres czy się nie zorientujesz :) - Nie, wtedy nie, ale teraz właśnie się orientuje, że rozpinasz mi spodnie :D
Ps. Przepraszam wszystkich, którzy dali się nabrać na moje żarty :D
Cassy